Pierwszego buntu, pierwszego postawienia na swoim dokonałam
w wieku około trzech lat. Nie przestałam brnąć w tym kierunku, bo nie mogłam. Bo
czułam, że nie mogę się poddać. Całe dekady niedoceniana, niekochana mała dziewczynka
z brudną buzią, w podartych portkach, ale z uśmiechem na twarzy, mimo
bezsennych, samotnych nocy na mokrych poduszkach, nie zawsze własnych,
wierzyłam, że i do mnie ktoś się uśmiechnie. Tak szczerze, bez zbędnych
ceregieli, zwyczajnie weźmie za rękę i podążymy razem przed siebie.
Samej
ciężko się podróżuje po meandrach życia.
Nie stało się tak do tej pory. Chociaż
było blisko. Albo tylko ja myślałam, że blisko. A może moje oczekiwania w
połączeniu z bujną wyobraźnią doprowadziły mnie do szaleństwa, załamania
nerwowego, bankructwa i permanentnego smutku. Smutku, który jest obawą, że nie
jestem wystarczająco dobra, wystarczająco ładna, ani tym bardziej mądra.
Smutku, który nie pozwala mi spać spokojnie na tych pieprzonych, mokrych
poduszkach.
Oj, nabawię się kiedyś reumatyzmu głowy od tej wilgoci!
Bo kurwa, nie tak łatwo dam się zaszufladkować.
Albo tak
sobie wmówiłam.
Chcę być inna niż wszyscy. Chcę być kimś ważnym. Ba!
Najważniejszym! I wystarczy mi, że taka będę dla jednej osoby. Sratatata :P
Nic z tych
rzeczy... Tak się nie stanie. Teraz wiem to lepiej niż ktokolwiek inny. I nie
musicie mi wierzyć. Ja to po prostu wiem.
Chociaż pewności nie mam hehehe
Tak, brakuje mi jednej rzeczy. Kopa w dupę. Ciągłego
zapewniania o tym, że mogę więcej...
Ale jak patrzę na ludzi wokół, to mnie kurwica bierze.
Łatwość z jaką człowiek wchodzi w szufladki, dopasowuje się do stereotypów,
nawet jeżeli tego nie chce, jeżeli wie, że to nie jest dobre, nie jest w
porządku i tak być nie powinno, to i tak brnie w te stare szuflady, samookaleczając
własną fantazję i pomysłowość. Zakłada taki człowiek najbardziej nudny, najbardziej
oczywisty kostium jakiegoś tam Batmana, kapitana Sparrowa, tudzież Kulfona,
byle zgarnąć te łatwe brawa czy lajki, po to, aby nie musiał się tłumaczyć, aby
nie musiał odpowiadać na pytanie „a za kogo jesteś przebrany?”
Do jasnej cholery! Czy wszystkie oczy są fałszywe? Czy nikt
nie potrafi być sobą? Czy nikt nie pamięta już o swoich marzeniach? Czy nikt
nie ma już uczuć? A jeśli ma, to dlaczego nie wyraża ich otwarcie i
spontanicznie?
Nie wiem.
Nie wiem już nic.
Bo patrząc komuś w oczy mogę być
jednocześnie natrętem, ale tym samym narażam się na cios w twarz. W nos. Do
krwi.
Oczy drugiego człowieka są jednocześnie bezdenne i nieprzezroczyste, a ja
czuję się jakbym zaglądała przez dziurkę od klucza. Niby czuję, że ktoś tam
jest po tej drugiej stronie, ale nie mam pewności, czy zaglądam do czyjegoś
wnętrza, czy właśnie wyglądam na zewnątrz...
I żeby nie męczył mnie już kac, to wylewam właśnie drogiego
szampana – Dom Pierdzielnią.