Zły stan. Ciała i ducha. Choroba mnie rozłożyła. Fizyczna.
Niby zwykłe przeziębienie, a jednak padło i na ducha. Psychika walnęła łbem o
podłogę. Bo człowiek ruszyć się nie może. Pogadać z nikim. Nie ma kto wody na
herbatę wstawić, nie mówiąc o podaniu rosołu do łóżka w kubku z dwoma uchami.
Ba! Nie ma kto przytulić, sprawdzić temperatury i czy jeszcze oddycham.
Rozkminka egzystencjonalna. Dupa blada. Tak, ta dupa tylko wystaje spod kołdry,
bo już nawet nie ma siły przykryć się szczelniej.
Odkryłam w sobie fatalny błąd. Jak
rozwścieczona Panna Młoda odkrywa inkluzję w diamentowym oczku zaręczynowego
pierścionka, tak ja wściekłam się do czerwoności tlącej się grudki węgla. Nie,
o górnikach nie będzie. Będzie o diamentach. O diamencie. Jednym. Jedynym.
Czyli o mnie ;) Tenże diament nie jest
jeszcze do końca oszlifowany, więc
drobne rysy charakteru można pięknie wypolerować… jeśli jest się wytrawnym
jubilerem. Jeśli polerując nie uszkodzi się całej tej najważniejszej struktury…

Leżąc sobie dziś w zimnym domu pod ciepłą kołdrą z
wełnianymi skarpetami na stopach, zapatrzona w sufit słuchałam po raz dziesiąty
chyba Again Kravitza i rozkminiałam siebie. W końcu włączyłam American Woman i
olśniło mnie! Tak, jestem diamentem! Zna się ktoś na diamentach? Ale tak
naprawdę dobrze? Chyba mało kto :P Jeśli
czyta to jakiś jubiler, to proszę o potwierdzenie tych paru zdań, które poniżej
fachowo zabrzmią… Jeśli zamierzasz, jubilerze, zaprzeczyć… to się nie odzywaj
;)
Ten kawałek diamentu pozostawiam mistrzom polerki i posiadaczom wiedzy
choćby o tym cztery razy C.
Cóż to takiego? Może ktoś zapyta? Jeśli ciekawy, bo z uwagą
obserwuję ostatnio brak zainteresowania otaczających mnie ludzi czymkolwiek.
Ale może? Tym razem?
Co to takiego 4xC??
Bo 4x4 to pewnie wiedzą Panie i Panowie ;)
A ja tu nie o dżipach a o diamentach. Ciekawe po jaką
cholerę ;)
C jak Color bo tu trzeba trochę znać się na języku Królowej Elżbiety. Doskonały diament powinien cechować się
absolutną czystością, a także być perfekcyjny pod względem struktury oraz być doskonale
przejrzysty. Jednak w przyrodzie niemal żaden diament nie jest tak doskonały i
perfekcyjny. A zatem jak każdy diament nie jestem doskonała! Posiadam zanieczyszczenia chemiczne dzięki
dwudziestoletniemu prawie jaraniu fajek. A jak diament zażółcony, to cena spada…
Tyle, że palenie rzuciłam jakoś może nie bardzo zgrabnie, ale jednak. I tu i
ówdzie przybieram w kolor różowych policzków, czy niebieskich żył na dłoniach,
a podobno te dwa kolory powodują, że diament rośnie w siłę. Wzrasta jego
wartość. To się męczę. Żeby być bardziej
wartościową. Zmieniam kolory niczym kameleon. Uff to byłoby na tyle o pierwszym
C ;)
C jak Clarity. No tutaj pojedziemy. Wewnętrznie. Bo czystość, czy inaczej przejrzystość, to stopień
wewnętrznych skaz diamentów. Takie zupełnie przejrzyste diamenty są bardzo
rzadkie, ale takie z drobnymi uszkodzeniami, też nie są gorsze, tym bardziej,
że aby znaleźć te skazy potrzeba specjalistów i szkieł powiększających co najmniej dziesięciokrotnie.
Ja przejrzysta nie jestem. Mam pełno pęknięć maleńkich w sobie. Mam wewnątrz
kropki, kreski czy te wcześniej wspomniane inkluzje krystaliczne. Niektóre
zrobiłam sobie sama. Inne zrobili mi ludzie, których kochałam i pozwoliłam im
wejść do mojego wnętrza. Zbyt głęboko. To, że wchodzili w ubłoconych butach, to
nic. Błoto wysycha i można wymieść. Jednak włazili z ostrymi narzędziami,
kawałkami szkła, ostrzami noży, kaburami kryjącymi broń palną. Naniszczyli.
Podpalali. Kradli. A jednak, kiedy spojrzysz tak na pierwszy rzut oka, moja
przejrzystość jest krystaliczna. Uśmiech
bije po oczach od rana do wieczora. Do wieczora. Bo później nikt nie widzi co
dzieje się z tym C...
C jak Cut. Szlif. Niestety często mylony z kształtem.
Stanowi o jakości jego obróbki. Na początku przypominałam zwyczajne szkiełko. Diament, nieoszlifowany też wygląda jak zwykłe szkło. A zatem moje nabyte cechy to szlif.
Przedstawia sposób, w jaki ukształtowany i polerowany był diament, od
początkowej formy aż do postaci końcowej.
Jeśli spojrzysz na mnie okiem innym niż moje. Okiem matematycznym.
Zobaczysz cały nowoczesny okrągły szlif, który zawdzięcza się Marcelowi
Tolkowskiemu, miłośnikowi kamieni szlachetnych. Swoją drogą, nie znalazłam
nigdzie wzmianki czy był równie bardzo zainteresowany kształtami kobiet. Jednak
przyglądając się brylantowemu szlifowi… Wydawać by się mogło, że przypomina on
kobiece piersi… Oczywiście jest wiele kształtów szlifów. Powstały na
przestrzeni lat. Jednak ja cenię klasykę. Zawsze na czasie. Jak moje sukienki i
szpilki.
Trzydzieści trzy cechy mojego charakteru jak strony szlifu wierzchniej
części diamentu. Widoczne jak na dłoni. Rozpraszają się na wszystkie strony, na
różne kolory, przybierają uśmiechy, wybuchają płaczem, miłością, przyjaźnią.
Rozglądam się uważnie. Analizuję. I wiem, że nie powinnam zaufać. Wyciągam
jednak białą kartkę, podaję mazak i mówię: pisz. Dla mnie. Po swojemu. Nie chcę
wiedzieć czy historia, którą mi opowiadasz jest prawdziwa. Chcę wiedzieć, czy
potrafisz rozczarować kogoś by pozostać wiernym sobie… Czy potrafisz znieść
oskarżenie o zdradę i nie zdradzić własnej duszy? Czy potrafisz sprzeniewierzyć
się, a przez to pozostać godny zaufania? Nie interesuje mnie, kogo znasz i jak
się tu znalazłeś! Chcę wiedzieć, co jest dla ciebie źródłem siły wewnętrznej
kiedy wszystko inne zawodzi…
Przez te trzydzieści trzy cechy charakteru można przejść do
tych mniej widocznych. Do tych, które są podstawą. To dwadzieścia cztery cechy
wielkiej siły, ambicji, determinacji, które odbijają światło padające z
zewnątrz ku górze, ku koronie diamentu, która je rozprasza… W środku znajduje
się również cienki, niewypolerowany pasek, co przypomina o początkach. Przypomina
o dziecięcej odwadze. Ryzyku bez konsekwencji. Łapaniu za rękę, bo się chce, a
nie zastanawianiu się czy wypada. A czy
ty potrafisz żyć ze świadomością porażki, swojej i mojej, a mimo to nadal stać
nad brzegiem jeziora i krzyczeć do srebra pełni księżyca głośne TAK?
Jeśli jakiś znawca szlifuje diament i wydaje mu się, że jest
w tym świetny, to nie wystarczy popatrzeć i stwierdzić, że to piękny diament.
Trzeba spojrzeć temu diamentowi prosto w oczy i nie móc znaleźć żadnej ciemnej
głębi smutku, tylko radość, że mistrz spisał się świetnie. Jasność w oczach
jest odzwierciedleniem tegoż szlifu. Ciężko też od razu znaleźć błąd. Jakość
szlifowania jest najważniejszą cechą diamentu, jednak najtrudniej ją ocenić.
C jak Carat. Czyli waga diamentu. Dla kamienia to ważne. Im
większy tym lepiej. A dla mnie? W strukturze cech również. W wyglądzie może
niekoniecznie. Chociaż jakoś pozbyłam się kompleksów, z którymi walczyłam ponad
połowę dotychczasowego życia. Dziś mogę stwierdzić, że moja waga doświadczeń
jest wielka i potrafię z niej wyciągnąć kosze wniosków. Porozkładać je na
szalach i porównać z wcześniejszymi latami bądź zwyczajnie odrzucić czy
zastąpić innymi, zasłyszanymi od kogoś, niekoniecznie tymi opłaconymi swoim
skalpem. Ta druga waga skoczyła przez te
wszystkie zajadane depresje. Jednak patrząc w lustro, nadal mam wrażenie, że
piękno zostało naruszone tylko odrobinę i jeszcze da się wypolerować te kilka rys.
Wciąż potrzebuję dobrego jubilera, który nie będzie wytykał złych nawyków, ale
zachęci do wyrabiania tych dobrych…
Pozwolę sobie też na reklamę, że jednak wysoko cenię siebie i mam do
tego podstawy. Moja carat weight jest wysoka ;) A cena diamentu rośnie
proporcjonalnie do liczby karatów. Dzieje się tak dlatego, że duże diamenty są
bardzo rzadkie, cenne i pożądane. Pożądane! Hehehe ;)
Zupełnie nie wiem co ja z tymi diamentami dziś. Jednak
dzięki tym myślom, porównaniom i
zagłębianiu się w wiedzę na temat tychże kamieni, zupełnie zapomniałam, że
miałam się rozpłakać przy Can’t Get You Off My Mind ;)
Cóż... do roboty diamenciku ;)