Upalne noce. Nie mają nic wspólnego z porą roku. U mnie
zazwyczaj odwrotnie proporcjonalnie do aury za oknem. Grudzień, styczeń, luty.
Zimowe miesiące kiedy marzną mi stopy tak, że chodzę po domu w buciorach z
baraniej wełny. Śpię w grubych, wełnianych skarpetach. Z baraniej czy owczej należy
powiedzieć? Większość twierdzi, że wełna jest z owiec. To co jest z baranów?
Baranie rogi? Baranina? Wyczuwam jakiś
feministyczny podtekst. Jak dobrze, że jestem kobietą!
W każdym razie jest mi cholernie zimno. Ok., zimą ma być zimno,
jednak gdyby ktoś mnie rano odwiedził w domu. Obudził podchodząc do łóżka, na
którym śpię snem twardym. Miliony budzików ustawiane na niekończące się drzemki
walczą o to, aby zadziałać. Rzadko im się udaje. Budzę się tylko wtedy, kiedy słyszę
czyjś głos nad uchem. Zazwyczaj budzi mnie syn jak wychodzi do szkoły. Jednak
później znowu biegnę pod kołdrę i z siódmej robi się dziewiąta. Ok., dziesiąta.
Ale nie o tym miało być. A o tym, że gdyby ktoś mnie tak pięknie, delikatnie
zaczął budzić w ten zimowy poranek. Oczywiście nie mogłabym się nikogo
spodziewać, bo wtedy nie dopuściłabym do takiej siary. Jednak przyznaję się
publicznie. Tak to niestety wygląda. To znaczy ja tak wyglądam! Podnosisz
kołdrę i czego się spodziewasz? Kobiety! Ok., ale ta kobieta wygląda co
najmniej dziwacznie. Grube skarpety na stopach. Można jeszcze zrozumieć.
Sweter. Gruby, długi z golfem!! Gryzie, ale ciepły. Dresiory. Ale nie takie
zwykłe. Ocieplane. Jak drelichy jakieś dla budowlańca polskiej autostrady w
okolicach wczesnych poranków późnego
listopada. Czasem jeszcze narzucam pikowaną kamizelkę. A zatem nic
zachęcającego. Zgroza! To ma być kobieta? Niby zawsze taki cud miód. A tu pod
kołdrą jak bezdomny od brata Alberta. Kiedy śpię sama, to właściwie czuję się
taka bezdomna... Co innego z kimś. I dlatego
o tych upalnych, zimowych nocach zaczęłam. Jak ja lubiłam te noce. Sentyment,
bo końcówka grudnia. Żadnych szans na powtórkę. Chociaż dziś… Mało mnie nie
poniosło. Buuu... Popłakałam cichutko. Zwariowało to moje głupie w klatce piersiowej. Klatka piersiowa.
Klatka, to już więzienie. A po co tam ten organ, co ku wolności albo ku
kolejnej klatce?
Zagalopowałam się. O anatomii innym razem. Albo lepiej wcale.
To nie moja dziedzina. Wyszłyby pewnie jakieś kwiatki. W serduszka do tego.
No ten tego… Cholera,
zimą mam chyba więcej fantazji. Erotyczna jakaś fascynacja. Ciałem. Głosem.
Dotykiem. Zapachem. Nieogolonym policzkiem. Szorstkim jak żużel w kontakcie z
kolanem co z roweru… Jednak między
udami. I niechby dłoń w klapsie… Au! Lubię to! Zwariować idzie z tą zimą.
Stopy ubrane. Jeszcze tylko kamizelka i mogę zasypiać :)
fotografia powyżej zrobiona podczas wakacji pod Babią Górą. Zawoja 2006.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz