Polecane przez czytelników :)

"-Pieprzysz się z nią? -Nie wiem." Autroska analiza bezpiecznej odpowiedzi :P

      Każda decyzja, którą podejmujemy jest albo dobra albo zła. Nie ma niczego pośrodku. Albo zero albo już coś. Jakiś niedouczony, ale jed...

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Nie lubię - tytuł mówi sam za siebie...

 
Odzwierciedleniem tamtej zimy, kiedy pisałam ten wiersz, niech będą słowa mojego ulubionego autora. Jednak nie zastosowałam się do porady. Uwierzyłam, a grunt uderzył. Leżę tam do dziś...

"Nie ma się czego obawiać. Pejzaż nie jest niebezpieczny. Nie uwierzył. Wiele już razy grunt uderzył go bardzo mocno". T. Pratchett


NIE LUBIĘ

Nie lubię
trzasku zamykanych drzwi
tykania zegara
i kiedy mi się śnisz

Litości
co swą zbrodnią skrzydła podcina
i zamiast frunąć
niebo ugina

Kropli
mówiących z kranu cierpliwie
że czas nie płynie
wcale leniwie

Zachodów
płytkich w swej różowości
karmiących stada
bezguściem piękności

Płatków
amerykańskich na śniadanie
niszczących wojną
koreańskie ubranie

Kawy
smakiem cukru zagłuszonej
podobnej do miłości
słowami spieprzonej

Bram 
zamkniętych na zardzewiałe kłódki
jak serc nieużywanych
czy też ciepłej wódki

Igieł
kłujących szukać w stogu siana
dziur w moście
nad sobą użalania

Nie lubię
kluczem zatrzaśniętych drzwi
i krzyku przebudzenia
kiedy mi się śnisz

3.12.2013


foto by Ela Rogalska ;)

niedziela, 7 czerwca 2015

Pod moim niebem. Z gwiazdami o sobie. O drugiej trzydzieści.

     Już na pamięć znam rozkład gwiazd na niebie nade mną. O każdej porze roku. Wiem gdzie szukać wozów. Najpierw ten duży. Później siedem długości jego tyłu do pierwszej gwiazdy dyszla tego małego. Ten nie zawsze jest dobrze widoczny. Światła nie wszystkich gwiazd przebijają się przez chmury.
Nie jestem astronomem. Sama nazywam to co widzę. Dobieram w grupy, pary. Za każdym razem tworzę im nowe historie. Wiem, że satelity, to nie żadne gwiazdy i mniej więcej odróżniam które są które. Jednak zaadoptowałam je do mojego nieba jako kolejne gwiazdy. Jak matka, której na widok nieswojego, odrzuconego i niekochanego przez kogoś dziecka, mięknie serce, wzbierają łzy...
     Ciepła ta noc. Dzień był gorący. Chociaż niewiele uszczknęłam z tego słońca. Cały dzień upłynął mi na domowych czynnościach. Chociaż nie zrobiłam wszystkiego co zaplanowałam. Bo większość czasu myślałam o czymś innym. Nie mogłam skupić się na pracy. Myślałam o tym, że jestem zdecydowanie zbyt miękka. Zbyt łatwo daję się zwieść. Zbyt łatwo mną manipulować. Mam na myśli uczucia. Mam na myśli kogoś kto wie, że jeśli mi zależy, to może mnie traktować najgorzej, a ja wybaczam. Wszystko.
Tyle, że ja nie zapominam. Pamiętam doskonale. To co dobre i złe. To co złe nie muszę pamiętać bardziej. Mogę mniej. Mogę zapomnieć nawet. Do pierwszego jego potknięcia. O tę samą przypadłość czy o tą samą osobę. Wiem jaka jestem. Już przerabiałam takie klimaty. Brak zaufania. Brak rozmowy. Brak miłości.
Tego nie wybaczam. Daję czas. Daję szanse. Nie przekreślam.
A mimo tych szans. Mimo wiary w ludzi. Zawodzą mnie. I ja zawodzę siebie. Że znowu. Że po raz kolejny. Że naiwnie. Nieodpowiedzialnie.
     Ten czas, kiedy mogłam myśleć tylko o sobie dawno minął. Nie mogę pozwolić na to, żeby ktokolwiek dał się poznać mojemu synowi z jak najlepszej strony, a później zranił nie tylko mnie, ale i jego. Też to przerabiałam. Mój syn odziedziczył wrażliwość po mnie. Niestety. Nie potrafi być zimnym draniem. Potem tylko ja z tym muszę zostać. Z emocjami. Moimi i Jego. Podwójnie obciążona.
On wie. Wie, że kiedy wychodzę na randkę i pyta z kim, to uzyskując odpowiedź, że z nikim ważnym, może być spokojny. Gorzej, kiedy mówię z kim wymieniając imię. On wie przez kogo płaczę. Wie na kim mi zależy. Wie kogo kocham. Wie też, dlaczego moje życie, a właściwie nasze, toczy się właśnie takim torem. Kiedyś długo mu wyjaśniałam, że nawet kiedy ludzkość twierdzi, że istnieje tylko seks zamiast każdego rodzaju miłości, to niech w to nie wierzy. Jestem tego najlepszym przykładem. I nie mowię tu o tym, że seks tylko z miłości. Umarłabym niezaspokajając jednej z najważniejszych życiowych potrzeb. Jak wspominałam już kiedyś, jest to potrzeba fizjologiczna. Dildo na dłuższą metę się nie sprawdza. Rok i pół to najdłuższa i najbardziej wykańczająca jednak męczarnia w moim dotychczasowym życiu.
Mówię o tym, że miłość i seks można połączyć i być monogamistką. Wiem, bo tak było. Wiem też jak być wierną swoim przekonaniom, co nie zmienia faktu, że i w związku monogamicznym można być suką. Taką suką, o której marzą wszyscy mężczyźni. Trzeba umieć zachować pewne proporcje. Nie zdradzę jednak swoich poczynań w tej kwestii.
Mimo tej wiedzy jednak poległam. Poległam zaczynając od każdego zakochania. Każdego, czyli razy trzy.
Odkryłam przyczynę niedawno. I to zwyczajną. Otóż, kochałam tylko ja. A sukcesu w miłości nie da się osiągnąć w pojedynkę. Musi być ta druga osoba. Ta, która też kocha. Ta, która zrobi dla mnie czy dla Ciebie wszystko. Ta, dla której Twoje (moje) gorsze dni nie będą przeszkodą w budowaniu wspólnego życia. To też musi być ta osoba, którą kochamy mimo wszystko. Nie pragniemy jej zmieniać za wszelką cenę. Ideały nie istenieją. Te książkowe. To my ustalamy swoje wytyczne. Resztę musimy zaakceptować. I słowo "musimy" ma tutaj decydujące znaczenie.
     Nie jestem nastolatką. Nie jest mi wszystko jedno. Mimo mojej wielkiej chęci do spontaniczności, pamiętam o tym, że bycie matką, to jedna z najważniejszych ról w życiu kobiety. Czy wszyscy mężczyźni pamiętają o tym, że ta rola, to bycie ojcem? Tym tatą, który pokaże im jakimi mężczyznami mają być w przyszłości mali chłopcy, a jak ma postępować ich zdaniem prawdziwa kobieta, która dziś jest maleńką córką z dobieranym warkoczem? 

Mnie mój ojciec tego nie nauczył. Mnie nauczył jak być facetem. Jak radzić sobie w życiu. Jak osiągać swoje marzenia, ale te materialne. Może tutaj tkwi błąd? Może wychowana w trzech różnych światach, nie dopilnowana przez ojca i matkę, znacznie zmieniłam drogę? Może. 
     Moja ukochana ciocia chciała nauczyć mnie bycia angielską lady. Dystyngowane zachowywanie się w każdej sytuacji. Tego nauczyła mnie na łódzkich Bałutach. Konkretniej na słynnej Limance. Ktoś uwierzy?
Pamiętam jej karcący wzrok, kiedy chciałam wyjść na trzepak. Byłam raz. Źle to się skończyło. Mogłam przyjaźnić się z dziewczynką z piętra. Kasia była nudna. Chociaż był taki dzień, kiedy namówiłam ją na ślizganie się po długim korytarzu wieżowca. Dostała burę od rodziców za zakłócanie spokoju świętojebliwym staruszkom w zwykłe, tygodniowe południe. Ja dostałam zakaz spotykania się z Kasią na tydzień. Bo to był mój pomysł. 
A i tak wolałam spędzać czas z ciocią. To ona opowiedziała mi wszystko co wiedziała o historii Łodzi. O tym co sama w niej przeżyła. Kiedy spacerowałyśmy po Piotrkowskiej, to jeszcze była brukowana. A mojej mamie, jak przyjeżdżała na zakupy, kazałyśmy zakładać ówczesne tenisówki. Chociaż ona wolała męczyć się na choćby najniższych obcasach. Przypomnę, że kiedyś, przynajmniej w mojej rodzinie, zakupy ciuchów robiło się tylko na Piotrkowskiej. Tak jak teraz w Manufakturze.
I dziękuję mojej cioci, że jej nauka nie poszła w las. To ona ukształtowała mnie najbardziej. Razem z moim tatą. Te dwie osoby na zawsze będę pamiętać. Mamę też, ale inaczej. 
Babcię, mamę mojego taty, też. To był mój kolejny dom. Księstwo 13. Tego domu już nie ma. A właściwie jest, ale zupełnie odmieniony i ktoś inny tam mieszka. Nikt z rodziny. Mimo to, zawsze spoglądam i przypominają mi się rożne historie z dzieciństwa. Tam nauczono mnie posłuszeństwa. Że doświadczony ma zawsze rację. Że pracującym się nie przeszkadza. Tego nie wiedzą dzisiejsze korporacje. Babcia wiedziała jak zarządzać gospodarstwem. I za Sowietów (pochodzenie mamy niby polskie, jednak z terenów białoruskich) ale i za Niemców, bo w czasie II wojny uciekła z dziadkiem i małym wówczas wujkiem, którego uwielbiam, a który osiadł dawno temu w Radomiu, w te centralne strony. Babcia jest, tak ciągle jest!, łącznikiem między zróżnicowaną wyznaniowo jak i postępowo, rodziną. Chociaż już chyba z racji wieku, tak dobrze jak kiedyś już jej nie wychodzi. Jednak to właśnie pod jej opieką zainteresowała mnie polityka i gospodarka naszego kraju. A później ta światowa. 

     Nigdy nie miałam jednego, swojego miejsca. Jednego domu. Odkąd skończyłam trzy lata, wciąż się pakowałam i rozpakowywałam. Życie na torbach. Na walizkach.
W późniejszym życiu bardzo chciałam taki dom stworzyć. Dla mnie. Dla mojego ówczesnego męża. Dla mojego syna. Dla nas. Nie udało się. Nie mogło się udać. Mąż żył przeszłością. Nie ze mną. Nie zauważyłam. A kiedy, to spostrzegłam, nie umiałam go od niej odciąć. On sam nie chciał. Walczyłam kilka lat. Kosztem swoim. Kosztem dziecka. Teraz wiem, że facet musi się odciąć od przeszłości, żeby dać szczęście innej kobiecie. I w drugą stronę tak samo. Następnie wpakowałam się w związek bez przyszłości. Prawie trzyletni. Potem posypało się wszystko. Dosłownie wszystko. Zostałam zupełnie sama. Bez wiary, że cokolwiek jeszcze spotka mnie dobrego. Z siedmioletnim synem, który płakał siedząc w kąciku. On też był sam. Nagle musiałam podjąć ważne decyzje. Poszukać dobrze płatnych zajęć. Zanim dotarłam tu gdzie jestem, robiłam wiele rzeczy, o których niektórym nawet się nie śniło. Wykonywałam prace fizyczne, biurkowe, zahaczyłam o branże techniczne, chemiczne czy artystyczne. Byłam orkiestrą. Może nie zawsze grałam czysto, ale zawsze z myślą o tym, żeby przetrwać. To wpływ taty.
     
     Pewnego dnia umarłam. Umarłam uczuciowo. Na nikim mi nie zależało. Tylko na tym, żeby interesy szły jak najlepiej. Chodziłam do łóżka z dyrektorami, prezesami czy innymi, którzy swoje dupska usadzili wysoko. I szczerze nienawidziłam samej siebie. Płakałam w poduszkę. Przerwałam to. Stąd ten rok i pół, o którym wyżej... Ale zanim tak się stało, wstawałam rano z podpuchniętymi oczami i zwyczajnie zaczynałam dzień. Na zimno. Myślałam wtedy, że skoro i tak nikt nigdy mnie nie kochał, to nie ma po co się wysilać. Trzeba przyjąć ten fakt. 
I nie myliłam się. Bo przyszedł dzień, kiedy ktoś wzbudził te największe uczucia. Zupełnie z zewnątrz. Zupełnie nie z branży. Pochłonął mnie do reszty. Poczułam te motyle w brzuchu. Po raz trzeci. Zakochałam się bez pamięci. Jednak zostałam odrzucona. Kolejny facet, który żyje w przeszłości. Każda następna jego zdobycz nie będzie z takim szczęśliwa. Nie sądzę, żeby kiedyś potrafił uciąć ten sznur, na którym duchy przeszłości huśtają się beztrosko, zaciskając jednocześnie pętlę wokół jego szyi. Mężczyźni tego nie rozumieją. Dopóki świat im się do cna nie zawali. I chociaż rozmawiamy, to boję się tego co będzie dalej. Powinnam podjąć męską decyzję. Wziąć ostry nóż i zakończyć tę znajomość jednym cięciem. Tak jak robiłam to wcześniej. Jednak mam dosyć bycia tym, kim nie jestem. Niech mężczyźni podejmują męskie decyzje. Kobiety niech będą kobietami. Nie umiem się uwolnić. Bo gdzieś ta iskierka nadziei jeszcze się tli. 
Tylko jak długo? Dopóki nie wznieci porządnego płomienia lub zostanie zdeptana na zawsze i zgaśnie bezpowrotnie. 
Nie wiem. Nie potrafię w tej chwili o tym myśleć. Wiem tylko, że nie mogę porzucić swojego dotychczasowego życia. Tak, jak zrobiłam to wcześniej. Dla kogoś. Chcę być szczęśliwa patrząc sobie w oczy. Teraz jestem sobą, ale muszę myśleć nie tylko o sobie. Teraz mam o milion więcej obowiązków. Spoczywa na mnie odpowiedzialność matki i ojca jednocześnie. I nic i nikt nie jest w stanie tego zmienić.
     Chyba, że poda mi rękę. Chyba, że wyręczy w wielu sprawach. Zdejmie jakiś ciężar, który spowoduje, że będzie mi lżej. A wreszcie, że przypnie mi brakujące skrzydło i pozwoli latać. Latać razem.

     Jedna gwiazda spadła. Życzenie nie było zbyt skomplikowane. Zwyczajne. Bo o czym myśli samotna kobieta pod granatowym niebem usianym gwiazdami? O tym, żeby nie być pod tym niebem sama. O tym, żeby dwie pary oczu spoglądały w tę samą stronę. W to samo niebo. O tym, żeby razem słuchać grającej trawy. I wreszcie o tym, by ćmić żar wspólnego papierosa i wymyślać w ciemną noc niestworzone historie...


Niedziela, 7 czerwca, godzina 2:33