Polecane przez czytelników :)

"-Pieprzysz się z nią? -Nie wiem." Autroska analiza bezpiecznej odpowiedzi :P

      Każda decyzja, którą podejmujemy jest albo dobra albo zła. Nie ma niczego pośrodku. Albo zero albo już coś. Jakiś niedouczony, ale jed...

wtorek, 30 grudnia 2014

Wstęp do latania - fragment rockowy

Kolejny z tych krótszych. Dla mnie rockowy. Dla innych może przypominać kuchenne rewolucje ;) 
"(...) równocześnie była naiwna jak tłum nastolatek na koncercie rockowym, które ściągają majtki dla podchmielonych idoli obiecujących im darmowe płyty i wejściówki na kolejne koncerty, o autografach nie wspominając. Można było jej mówić słodkie jak miód kłamstwa, a później rozcinać skórę i sypać na ranę garść soli. Od lat miała depresję. Nieuleczalną. Na głupotę nie ma lekarstwa." 

poniedziałek, 29 grudnia 2014

"Słońce" - Trwaj tylko w słońcu, bo nic pięknego nie rośnie w ciemności

Słońce spadło na ziemię
na trawie błyszczą promienie
wysusza krople rosy

gdy po nich chodzisz bosy

Rozgrzewa piasku ziarenka
odbija się w wodnych lusterkach
puszcza zające na ścianie

spocony ściągasz ubranie

Wyrusza po świecie w podróże
aż cienie stają się duże
ogrzewa grządki rzodkiewek

szukasz chłodu pod drzewem

Na zachodzie czerwień rozlewa
przestają szumieć już drzewa
stoi powietrze pod drzwiami

Twoje ciało pod wody strugami

Z nocą pada w objęcia
choć grzałoby jeszcze z chęcią
podaje gwiazdom promienie

głębokim je żegnasz westchnieniem

A ono i na noc zostało
w nadmorskim piasku promienie schowało
asfalcie lepkim ciepło ukryło

już się nie chowasz, twierdzisz, że miło

Nocny wiatr muska Twe ciało
i choć za dnia się przed nim chowałeś
teraz chcesz poczuć ten promień złoty

na miękkim asfalcie stawiasz swe stopy

czujesz, że byłeś w kajdany zakuty
i krzycząc: wolność!!
Wyrzucasz buty

------------------------------
12/02/2012


To jeden z moich ulubionych wierszy. Wesoły. Optymistyczny. Taki mój. Pisząc go, byłam chyba bardzo szczęśliwa ;) A pisałam go kilka dni. Dopieszczałam, muskałam, przytulałam, kochałam. Zupełnie jak kogoś, kto na tyle mojej wrażliwości zupełnie nie zasługuje... Ach, ta miłość! Oślepia jak słońce ;) Fotografią tutaj zajęła się fantastyczna Ela Rogalska ;) 

niedziela, 28 grudnia 2014

Bo w szaleństwie jest metoda!

    Nie uwierzycie! Co ja odkryłam minionej nocy? No co? Heh coś strasznego! Było już dobrze po północy. W domu samiusieńka  jak palec. Nie licząc kota Czarosława. Swoją drogą, dlaczego mówi się, że sam jak palec? Palców zazwyczaj mamy więcej niż jeden. Chyba,  że powiedzenie wymyślił ktoś, komu akurat tak się życie ułożyło tragicznie… Rozkminka na dalszą część wieczoru. Ja to zawsze sobie wymyślę jakiś trudny temat, a później zamiast mózg tylko chłodzić krew, to szaleje z wyobraźnią. Stąd te późne godziny zasypiania.
   W każdym razie, nie lubię zostawać sama w domu. Szczególnie na noc. Zaraz mi zapalają się świeczki jakieś. Ostrzegawcze. Zazwyczaj żółte. Czasem czerwone.
I tak wpatrzona w literki dzieł różnych tudzież zebranych w necie czuję, że spać mi się zachciewa. Ale gdzie tam! Jakaś siła wyższa każe mi zajrzeć na tego społecznościowca, co wciągnął mnie w swoje sidła dawno temu. Wszechobecny, wszechmocny, a może nawet (dla niektórych z pewnością! :P) wszechwiedzący fejsbuk. Pierwszy wpis u jednej z moich ulubionych aktorek, Krystyny Jandy, spowodował, że zaczęłam drążyć temat. Znalazłam co trzeba i popadłam w konsternację. To na początku. Następnie tamta przerodziła się w histerię. Podzieliłam się spostrzeżeniem z kimś, kto akurat o tej porze (dochodziła pierwsza) jeszcze nie spał. Potwierdził diagnozę i chyba trochę mnie to uspokoiło. Na krótko. Mój rozmówca chyba nie robił sobie tego testu… Dotarło to do mnie już później, kiedy starałam się policzyć raz jeszcze i zaocznie, zupełnie przypadkowo, taki test zrobiłam jemu również. Wyniki są przerażające!
Otóż, psychopatów diagnozuje się za pomocą Skali Obserwacyjnej Skłonności Psychopatycznych (Psychopathy Checklist Revised) autorstwa Boba Hare'a. Jest to zestaw 20 pytań, na podstawie których ocenia się skłonności pacjenta. Skłonności psychopatyczne. Żadne tam inne.  Są to kolejno:

1) łatwość wysławiania się i powierzchowny urok;
2) przesadne uczucie własnej wartości;
3) potrzeba stymulacji i skłonność do odczuwania nudy;
4) skłonność do patologicznego kłamstwa;
5) skłonność do oszukiwania i manipulacji;
6) brak wyrzutów sumienia i poczucie winy;
7) spłycenie afektu;
8) bezwzględność i brak empatii;
9) pasożytniczy tryb życia;
10) słabe kontrolowanie zachowania;
11) rozwiązłość seksualna;
12) wczesne problemy wychowawcze;
13) brak realistycznych, długoterminowych celów;
14) impulsywność;
15) nieodpowiedzialność;
16) brak poczucia odpowiedzialności za własne czyny;
17) wiele krótkotrwałych związków małżeńskich;
18) przestępstwa popełniane przed osiągnięciem pełnoletniości;
19) naruszenie warunków zwolnienia z zakładu karnego;
20) przestępcza wszechstronność.

Przy każdym z powyższych punktów można uzyskać od 0 do 2 punktów. 0 oznacza, iż dany punkt w ogóle nie dotyczy badanego. 1 oznacza, iż czasem dotyczy. 2 to pełna zgoda. Przeciętny człowiek uzyskuje zazwyczaj wynik poniżej 5 punktów, natomiast 40 to w pełni rozwinięta psychopatia. Za psychopatę uważa się również osobę, która zebrała powyżej 30 punktów... A jeśli tylko trochę poniżej?? Ociupinkę? To jest prawie psychopatą? 29? 28? Co decyduje o tym, że punkt czy dwa przesądzają o tychże skłonnościach? No dobrze. Nie ma co płakać. Przepaść między 5 a 30, gdzie tam, już między 5 a 15 jest kolosalna! Masakrycznie miażdżąca!
Czy jednak decydowanie o życiu i wolności ludzi na podstawie tej, wydaje się, prostej skali nie jest zbyt ryzykowne?  Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi.

Do czego zmierzam? Do tego, że blisko mi do psychopatii.  Może nie zebrałam w tym teście czterdziestu punktów. Jednak… Tylko przy kilku stwierdzeniach  mogłam postawić okrągłe zero!!! Ok., wypiłam wcześniej piwo. Ale to nie jest alkomat. Żadnych elektrod też sobie nie przyczepiałam. Zadrżałam za to. A z drugiej strony… „przeciętny człowiek uzyskuje zazwyczaj wynik poniżej 5 punktów.” O! Co to, to nie! Żadna tam jakaś przeciętna nie jestem!

Po południu odwiedził mnie były mąż. Przeczytałam mu skalę. Tak na deser. Po niedzielnym, rodzinnym  obiedzie :P Popatrzył na mnie i z politowaniem kiwał głową, a na końcu stwierdził, że prawie wszystkie punkty, to wypisz wymaluj ja… Hehe żartowniś. Kurwa mać :)



A tak trochę na serio teraz. Każdy z nas może zdobyć 30 punktów. Albo i więcej. Podobno najważniejsze, że jeśli przejmujesz się tym, że odkrywasz u siebie stany psychopatyczne, to psychopatą nie jesteś. Psychiatria to złożona nauka i jeśli odpowiadasz sobie na zagadnienia powyżej, to potraktuj je z przymrużeniem oka. Chyba, że jesteś najlepszym psychiatrą. Wtedy, zostaw w komentarzu numer telefonu, adres gabinetu i stawkę za seans na kozetce ;)


A swoją drogą,  zastanawiam się, czy ta skala nie powinna być ukryta gdzieś w lochach jakiegoś Alcatraz. Są przecież nieodpowiedni ludzie na nieodpowiednich miejscach. Niektórzy pragną desperacko, aby inni właśnie okazali się psychopatami…  Zamkniętymi w odpowiednich ku temu miejscach. Odizolowani od świata, życia, bo przecież takich z zaburzeniami szczelnie owija się kaftanem i wpycha za kraty tych niby szpitali. Zwanych popularnie wariatkowami. Hmm niby to takie oczywiste, jednak po przeczytaniu i zgłębieniu tej skali śmiem powątpiewać w niezawodność tejże procedury… 

takie zdjęcie obrazujące tekst jakby :P 

Chcę być sobą...

Hałasem
przez ciszę
przechodzisz
jak ślepy
bez laski
bez psa
zmieniasz porządek
poukładane bibeloty
w bałagan
którego nie ogarniam
nie znajduję siebie
zmieniasz mnie w kogoś innego
Kim mam się stać dla ciebie?

Uderzeniem w głowę
przywracasz mi pamięć
układam po swojemu
swój świat
stawiam moje bibeloty
gdzie zechcę

Kupuję moją ulubioną pastę do zębów
Twoją wyrzuciłam do śmieci
będę sobą
na przekór
Wam wszystkim
możecie mnie kochać
czy pałać nienawiścią
To ja!
Słyszysz...?
Pewnie jest na świecie ktoś...
Kto...

05.02.2012


"Zbieg okoliczności jest promyczkiem, który wymknął się przeznaczeniu..." - Lidia Jasińska

sobota, 27 grudnia 2014

Grudniowe noce upalne...

      Upalne noce. Nie mają nic wspólnego z porą roku. U mnie zazwyczaj odwrotnie proporcjonalnie do aury za oknem. Grudzień, styczeń, luty. Zimowe miesiące kiedy marzną mi stopy tak, że chodzę po domu w buciorach z baraniej wełny. Śpię w grubych, wełnianych skarpetach. Z baraniej czy owczej należy powiedzieć? Większość twierdzi, że wełna jest z owiec. To co jest z baranów? Baranie rogi? Baranina? Wyczuwam  jakiś feministyczny podtekst. Jak dobrze, że jestem kobietą!
W każdym razie jest mi cholernie zimno. Ok., zimą ma być zimno, jednak gdyby ktoś mnie rano odwiedził w domu. Obudził podchodząc do łóżka, na którym śpię snem twardym. Miliony budzików ustawiane na niekończące się drzemki walczą o to, aby zadziałać. Rzadko im się udaje. Budzę się tylko wtedy, kiedy słyszę czyjś głos nad uchem. Zazwyczaj budzi mnie syn jak wychodzi do szkoły. Jednak później znowu biegnę pod kołdrę i z siódmej robi się dziewiąta. Ok., dziesiąta. Ale nie o tym miało być. A o tym, że gdyby ktoś mnie tak pięknie, delikatnie zaczął budzić w ten zimowy poranek. Oczywiście nie mogłabym się nikogo spodziewać, bo wtedy nie dopuściłabym do takiej siary. Jednak przyznaję się publicznie. Tak to niestety wygląda. To znaczy ja tak wyglądam! Podnosisz kołdrę i czego się spodziewasz? Kobiety! Ok., ale ta kobieta wygląda co najmniej dziwacznie. Grube skarpety na stopach. Można jeszcze zrozumieć. Sweter. Gruby, długi z golfem!! Gryzie, ale ciepły. Dresiory. Ale nie takie zwykłe. Ocieplane. Jak drelichy jakieś dla budowlańca polskiej autostrady w okolicach wczesnych  poranków późnego listopada. Czasem jeszcze narzucam pikowaną kamizelkę. A zatem nic zachęcającego. Zgroza! To ma być kobieta? Niby zawsze taki cud miód. A tu pod kołdrą jak bezdomny od brata Alberta. Kiedy śpię sama, to właściwie czuję się taka bezdomna...  Co innego z kimś. I dlatego o tych upalnych, zimowych nocach zaczęłam. Jak ja lubiłam te noce. Sentyment, bo końcówka grudnia. Żadnych szans na powtórkę. Chociaż dziś… Mało mnie nie poniosło. Buuu... Popłakałam cichutko. Zwariowało to moje głupie w klatce piersiowej. Klatka piersiowa. Klatka, to już więzienie. A po co tam ten organ, co ku wolności albo ku kolejnej klatce?
Zagalopowałam się. O anatomii innym razem. Albo lepiej wcale. To nie moja dziedzina. Wyszłyby pewnie jakieś kwiatki. W serduszka do tego.

No ten tego…  Cholera, zimą mam chyba więcej fantazji. Erotyczna jakaś fascynacja. Ciałem. Głosem. Dotykiem. Zapachem. Nieogolonym policzkiem. Szorstkim jak żużel w kontakcie z kolanem co z roweru…  Jednak między udami.  I niechby dłoń w klapsie…  Au! Lubię to! Zwariować idzie z tą zimą. Stopy ubrane. Jeszcze tylko kamizelka i mogę zasypiać :) 

fotografia powyżej zrobiona podczas wakacji pod Babią Górą. Zawoja 2006. 

Wstęp do latania - fragment kulinarny albo piłkarski... Jak kto woli.

W tym fragmencie zostało zmienione tylko jedno słowo... Teraz brzmi chyba lepiej... Tak, zdecydowanie. Fiut nie brzmi dobrze ;)
"(...) Ale jak ona jadła! Patrzył oniemiały na jej zgrabne, długie palce trzymające za ogon krewetkę. Powolnym ruchem włożyła czubek krewetki do ust i delikatnie, na długości około jednego centymetra przymierzyła się do odgryzienia tego kawałka pięknymi, białymi zębami. Nie zrobiła tego niedbale jak większość kobiet. Delektowała się. Nie samym smakiem chyba, ale gryzieniem. Nawet jego żona, rodowita francuzka, nigdy tak nie jadła. Patrzył na Arg jak oddany kibic patrzy na trzecie slow motion jedynego gola swojej ukochanej drużyny piłkarskiej i za każdym razem jest zachwycony, bo wciąż dostrzega nowe szczegóły wydarzenia. Tak Robfer patrzył na Arg jak odgryza z wdziękiem kawałek skorupiaka. Gdyby nie to, że byli w miejscu publicznym, sam by ją karmił, a w końcu napadł na nią i jak głodny, cyrkowy lew tresera, pożarłby ją w całości. Musiał natychmiast wyjść, ochłonąć. Przeprosił ją na chwilę i w łazience obmył twarz zimną wodą. Miał problem ze zbyt wysokim ciśnieniem. Później zdjął spodnie i to samo zrobił z nabrzmiałym już fiutem. Z ciśnieniem w spodniach też miał problem. Jednak w tej chwili nie miał czasu na robótki ręczne, na stole czekało danie główne, a przy nim mistrzyni jedzenia. Mistrzyni, która sposobem jedzenia stawiała na baczność jego kutasa! Pierwsza taka historia w jego prawie czterdziestoletnim życiu. What the fuck?!"
Agnieszka Błaszczyk/Wstęp do latania



poniedziałek, 22 grudnia 2014

Wstęp do latania - fragment majtkowy

Krótki taki. Na rozkręcenie. Podkręcenie. Na apetyt ;)

"Kiedy nie umawiasz się z nikim przez kilka lat, to wychodzisz z wprawy. Nawet w odbieraniu prawdziwych intencji. Jeśli nie poznasz geografii, to nie wiesz jaka rzeka przepływa przez Kalisz. A nawet jeśli wiesz, bo tam mieszkasz, to co z Poznaniem czy Przemyślem? Jeśli nie podróżujesz dalej niż wokół własnego domostwa, to skąd masz wiedzieć jakie pokusy czekają ten kilometr czy dwa w prawo albo w lewo? A w końcu, jeśli skupiasz się na swoich cyckach, to skąd masz wiedzieć czego potrzebuje twój tyłek? Szczególnie jeżeli nikt go nie oglądał od wieków. Tak bez majtek." - 
Agnieszka Błaszczyk / Wstęp do latania


Na fotce z moją Kasią. Przyjaciółką, ale właściwie taką siostrą. Serdeczną. Forever Young! ;) W stolycy :P

Wstęp do latania - fragment o sukach

Z tym pisaniem książki, to nie jest tak łatwo. Wena, srena. Raz jest do pisania, raz jest do spania. W każdym razie, będę zamieszczać tutaj dotychczasowe fragmenty, które już miały swój debiut na Fejsbuku. Czasem wtrącę coś nowego, żeby nie było, że taka leniwa autorka ;) Poniżej pierwszy fragment. O kotach. O kobietach. O sukach. O! Miłej lektury ;)

Kobieca zdolność widzenia rzeczy innymi niż są w rzeczywistości dla obserwujących te same rzeczy mężczyzn, jest w gruncie ich cierpieniem. Wyobrażają sobie one wiele, niepowiązanych ze sobą spraw jako nieodzowną całość. Jak surrealistyczny obraz naćpanego malarza, który patrząc na pozującą, nagą kobietę namalował traktor ciągnący konia po stosie metalowych igieł z maszyny zszywającej obłoki w całe, bezchmurne niebo.Dlatego umartwiają się, że ktoś powiedział „nie wiem” zamiast „tak” lub „nie” choć doskonale zdają sobie sprawę, że i z tych dwóch odpowiedzi, jedna byłaby niezadowalająca.I dlatego większość kobiet sypia na mokrych poduszkach, z czego niezadowolone są ich koty, na starość powykręcane reumatyzmem. Ich właścicielki biegają później z nimi po lekarzach, znowu płacząc, tym razem zamartwiając się o swojego pupila. A kot miauczy: to przez Ciebie głupia suko! - 
Agnieszka Błaszczyk / Wstęp do latania
 Powyższe zdjęcie z przyjaciółką, Agą, podczas jej ślubu w Walentynki ;)


czwartek, 18 grudnia 2014

Ciche rozstanie


Daj mi ciszę, zabierz wiarę,
nie mów nic.
Jestem ogniem, wciąż się palę.
Co za wstyd!
Niosłam kiedyś pięknych marzeń
pełen kosz,
tak beztrosko i z zachwytem
szłam przez noc.
Zdmuchnął świecy jasny płomień
wiatru dmuch,
jak z pościeli, tej rozdartej
wywiał puch.
Oczy, włosy, pełne usta,
pierza smak.
Stęchły odór już zabiłam,
wina brak.
Gdzieś w środku we mnie, w Tobie
stary świat.
Ty mi powiesz, ja Ci powiem.
Nie mów tak!
Mkną niechciane jak strumienie
gorzkie łzy.
Jestem smutkiem, jestem żalem.
Jaki wstyd!
Daj mi ciszę, zabierz wiarę
i już idź!
Nikt nie wyszedł, nikt nie przyszedł,
zamknij cicho drzwi.

15/12/2011


Jej wysokość

Jej okrągłość
jej wypukłość
układam na języku
rozpuszcza się
gorzkim talkiem
na kubkach smaku
zmywam ją
łykiem ciepłej wody
a ona
grodzi gardło
drapie krtań
chorym okiem wyobraźni
widzę nieudolnego tenisistę
macha rakietą
a piłka frunie
poza korty Wimbledonu
ląduje
pomiędzy moimi ustami
a żołądkiem
przepycham ją
kolejnym łykiem wody
pot płynie
pulsują skronie
ból rośnie w siłę
oczy napływają karminem
zegar tyka
zbyt głośno
czekam
mija powoli huk czasu
powieki opadają
ziębną skronie
wysycha pot
podnoszę tyłek
pudruję nos
smaruję spierzchnięte wargi
i dalej w czeluść dnia
...
jej okrągłość
jej wypukłość
jej wysokość
Przeciwbólowa

14.11.2011

Zdjęcie powyżej wykonane osobiście w ZOO Safari Borysew ;)

środa, 17 grudnia 2014

John Wick... myślenie też jest podróżą. Do mózgu.

  Kamień z nerki. Uff!  Mówił, że zmęczony. Na szczęście nie zasnął! ;)

Niedziela zaczęła się spontanicznym zaspaniem. A tak ze trzy godziny. Chociaż. W niedzielę nie powinno mówić się o zaspaniu. Przecież dzień wolny można spędzić w łóżku cały. Od rana do nocy. Nie tym razem. I z kim? Z czarnym kotem? Kot obraziłby się, że piszę go z małej litery. Jednak  nie o kocie miało być.

Godzina na basenie i dwa rodzaje sauny spowodowały, że głód zaczął doskwierać już w trakcie tejże odnowy biologicznej. A w domu nikt nie czekał z obiadem. Syn po treningu. Też wykończony. Jedynym ratunkiem była mama i schabowy.  Udało się. Nie miałam siły i czasu na wymyślanie smakołyków tak, jak dzień wcześniej, w sobotę. A jedzenie tamtego dnia było znakomite. Już dawno nie zrobiłam tak popisowego dania. Przepis wymyślany w trakcie przygotowań. Marynowane mięso z kolorowym pieprzem. Duszony bakłażan, cukinia, papryka… mmmmm rozpływało się w ustach i muskało smakiem podniebienie. A najlepsze było puree z brokułów z odrobiną roztopionego, twardego sera, suszonymi pomidorami, kaparami i oliwą z oliwek. No to już przeszło ludzkie pojęcie o wysublimowanym smaku ;)

Jednak w niedzielę nikt do kuchni nie miałby siły mnie zaciągnąć. W każdym razie nie do gotowania. W innym celu? Owszem :P  Ale nie zaciągnął. Zaciągnął mnie za to do kina. 

John Wick.
I co tu napisać? Wydać recenzję? Pojechać po bandzie? Komu? Reżyserowi? Scenarzyście? Albo zwyczajnie, producentowi? A właściwie producentce… 
Każdy ogląda co mu się podoba. Mi podoba się Keanu Reeves i nic nie mogę mu zarzucić. Rolę zagrał świetnie. Poza tym… jak on przeciągał ten pasek przez szlufki spodni mmmm. Cudownie! ;)
I nic, poza Keanu,  nie było warte uwagi w tej produkcji. Ach, przepraszam! Jeszcze John Leguizamo, do którego mam sentyment z powodu innego filmu.  I muzyka.  Tyler Bates i Joel J. Richard stworzyli ciekawą ścieżkę dźwiękową.

Film klasy B. Fabuła? Hmm… Jak można wystrzelać pół dzielnicy za kradzież auta i zabicie psa? Ok, ja rozumiem. Też bym płakała, gdyby ktoś mi zastrzelił kota. Ale raczej nie jechałabym przez miasta i wsie, strzelając do potencjalnych podejrzanych o współpracę z zabójcą zwierzęcia ludzi, aby go dopaść… Raczej, bo cholera wie, co mi teraz odbije po obejrzeniu tejże produkcji ;)

Zakochany, płatny morderca schodzi ze złej drogi i żyje spokojnie w pięknej willi… Na miarę amerykańskiej klasy średniej jest chyba trochę zbyt bogaty. To pewnie pozostałości po wysokich gażach za wykonywanie wyroków śmierci. Ciekawe, że nikt wcześniej nie zwinął mu tego wypasionego mustanga…
Ukochana żona umiera na raka. Po stypie dostaje od niej list i koszyk z psem, żeby mu się nie nudziło bez niej. Pies słodki.
Jednak niespodziewanie w mustangu brakuje benzyny! Cóż za ironia losu, że na stacji młody Rosjanin również tankuje swoją furę! To nie przypadek, że akurat w tym samym momencie! Dlaczego znowu Rosjanie są podejrzani? Znowu jakiś zamach? O, zgrozo!

Scenariusz jakich wiele. Pewnie każdy scenarzysta ma taki w szufladzie. Albo bardzo podobny. Co mądrzejszy, dawno go spalił nad rudym płomieniem świecy. Ale nie Derek Kolstad…
Ok., były momenty! Wolno wbijany nóż w ciało! Nóż wyciągany z brzucha! A człowiek nadal żył! I walczył! 
Nie będę się wypowiadać, bo lekarzem nie jestem, jednak to trochę dziwne…

Za to w koszuli! Białej! W czarnym garniturze! Reeves wyglądał cudownie!
 Rozpływałam się. Dwa razy. Albo trzy.

Strzelaniny, pościgi, trupy i hektolitry krwi miały też inny plus. Krzysztof nie zasnął ;)





 Zdjecie powyżej pochodzi od: INFPhoto, AKM-GSI


poniedziałek, 15 grudnia 2014

Jeszcze jeden

Błędne
koło
mojego
świata
pęka
jak
balon
rosnący
w dziecięcej
rymowance

Nadmuchaj
mi
jeszcze
jeden
mamo

11/02/2009


Złote jajo

I złote jajo
może skończyć wybełtane
w beszamelu
zapieczone z ananasem
na schabowym
tak kończą kopce złotych jaj
i jak u Ryśka
zostaje tylko paw

nic Ci po dumie
gdy ciągniesz ogon
przykrywasz skorupy
i wiesz, że nic się nie wykluje
nie pomoże sztuczna kwoka
sto żarówek
siano

na darmo rozgrzewasz teflon
zapraszasz wrogów
na jajecznicę
pokazujesz jak skwierczysz
na maśle

gładko przechodzisz im przez gardła
a siedząc naprzeciw
smarujesz chleb
gryziesz z uśmiechem

oni i tak nie zapamiętają Twojego smaku
codziennie
ktoś jak Ty
rozbija się o rondo
swojej patelni

przeżuwają z otwartymi ustami
plują z przejedzenia
zwykłym śniadaniem
przecież mają
kopiec złotych jaj

15.09.2011


piątek, 12 grudnia 2014

24 godziny

Kremowe słowa
słodzą uszy
łechtają brzuch
pożeram je
łapczywie
leniwie
do znudzenia
aż huk krzyku
przywraca do rzeczywistości
pazerności życia
wyścigu szczurów

przegryzam
zielonym pieprzem
w kieliszku czystej
źrenice
spoglądają szerokokątnie
ciśnienie
jak wodospad
rozbija się o serce
trafione
sycylijskim piorunem

myślę o Tobie
między krokami
byle do wieczora
a czerwony jego zachód
nie rokuje ulgą
zera rozpraszają ciszę
czuć niepokój powietrza

valerianowe krople
wdychanie lawendy
głowa do poduszki
a nasza jest noc
nie zasypiaj

9.09.2011


Seks to zdrowie, póki żona się nie dowie ;)

- A gdzie Pani te ciastka kupiła?
- A na stacji Statoil kupiła.
Przypomina mi się ta reklama zawsze kiedy podjeżdżam na w/w stację po ramkę zielonych dawidofów.
I tym razem nie było inaczej.
Z daleka widzę, że tankuje na jedynce stary znajomy. Posiwiał jakoś. A taki był przystojny jak się poznaliśmy.
Brunet wieczorową porą. Mrużył oczy. A głos! Mój ulubiony. Lekka chrypka. A jak szeptał do ucha!
-Pojedziesz ze mną do klientki? -  zapytał kiedyś zwyczajnie słonecznego poranka.
Pojechałam. To były czasy, kiedy  A2 z Łodzi do Warszawy była utopią. Starą Gierkówką podróże dłużyły się przyjemnie, jeśli towarzystwo było zacne. A było. Zabrał wspólnika. Wesoło jak ta lala.
W Magdalence poważne spotkanie z wymuskaną Panią inwestor. Zielona herbata w podrzędnej pizzeri. Pani inwestor nie wyglądała na jej tle już tak urzekająco. Sama wybrała miejsce spotkania. Żenada. Jej najnowszy model mercedesa nie wkomponował się w tło. Gryzł w oczy jak gaz łzawiący na pamiętnej dyskotece, po której wróciłam do domu wyglądając niczym panda w negatywie.
W każdym razie przydałam się na tyle, żeby wynegocjować dobre warunki umowy inwestycji we wspomnianej Magdalence.
No i się zaczęło. Oblewanie umowy już w samochodzie. Brunet nie pił, bo prowadził. Ja ze wspólnikiem nie żałowałam sobie łyskacza. Dojeżdżając do Łodzi byliśmy już dobrze zakręceni. Prawie jak domek ślimaka, a już z pewnością jak rogi baranie. I te rogi zostały wtedy punktem kulminacyjnym programu. Ale to już u mnie. Dziewczyny w studiu też były chętne. I do łyskacza i do rogów.
Facetów było dwóch tylko przecież, a damskie grono zdecydowanie większe. Męska część zatem była zadowolona. Można by rzec, że seks, prochy i rock’n’roll.
-Cześć! – krzyknął zza dystrybutora.
-Witaj, kochany! – odpowiedziałam z uśmiechem.
-Co u ciebie? – zagaił – Masz chwilę, żeby pogadać?
- Pewnie. A wiesz, przypomniała mi się nasza podróż do Magdalenki – uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Zarumienił się. Może przypomniały mu się moje stringi z Koniakowa. Albo cycki Agi z Pabianic.
-A co Ty taki zawstydzony? Przecież od zawsze wiadomo, że seks to zdrowie! – brnęłam.

-Dopóki żona się nie dowie – dopowiedział jego wspólnik wysiadając z samochodu… ;)



czwartek, 11 grudnia 2014

Faking dejt :P

   No i poleciała. Lawina pytań. Wygadałam się. Zwyczajnie jak głupia cipa.
Miła randka. Ochy i achy. I on nagle pyta kiedy ostatnio z kimś się spotykałam dłużej. Tu trochę owinęłam, tam zawinęłam. Że był jeden taki, że nam się nie udało raz. Potem drugi. I takie tam bzdety. A ten co się z nim spotykam… y y y spotykałam. Załapał skubany. Pyta z kim się spotykam. A ja w zaparte, że przejęzyczenie. On dalej, że rozumie seks przyjacielski. Seks przyjacielski?! Co ty pieprzysz? To nie jest seks przyjacielski. My się uwielbiamy, ale nie możemy ze sobą być, bo to skomplikowane na razie i dajemy szansę na jakiś związek z przyszłością, a póki co… Popłynęłam. Kłamstwo ma jednak krótkie nóżki jak u kaczuszki. Zagotowałam się. Zła. Przyłapana. To nie moja ręka! A jednak zalewam się purpurą. Mówi, że to nic złego. Że teraz już nie muszę się z tamtym spotykać na jakieś faking dejt, bo on by chciał ze mną. Na poważnie.
Czerwona lampka!
Gdzie tam lampka! Co najmniej stado czerwonych latarni. Jak stąd do Łowicza.
Jak to na poważnie? Na pierwszej randce? Takie deklaracje? Noł łej!
Uśmiecham się słodko. Jednak zdradziecko mrużę oczy. Rozgryzł mnie. Na pierwszej randce. Skubany intelektualista. Przeskakuję na temat o manipulacji. I tu cię mam tygrysku. Safari ci się marzy. Czytał. Stosuje techniki. Ooooo! Co to, to nie! Nie uda ci się tygrysku groźny. Żadnego safari. Będzie zoo. A ty będziesz na mnie patrzył zza krat. Swojego ograniczonego umysłu.
Będzie mi mówił, że faking dejt! A może ja lubię moje faking dejt! Niech się wali. Sam. I nic na poważnie.  Pożegnanie. Cmok, cmok. Do zobaczenia następnym razem. A w dupie. Następnego razu nie będzie. Dowiesz się w najbliższym czasie. Uśmiecham się chytrze i macham powabnie palcami, które mówią wymownie: żegnam na zawsze. Jeszcze się nie zorientował. Dupek.

Dzwonię. Mówię, że przyjadę za tydzień. Mój osobisty faking dejt ucieszony od ucha do ucha. Ja tym bardziej… ;) 


Carte blanche

W cudzym śnie
pojawiasz się z różami
pąsowym uśmiechem
serca bijącego
szybciej niż jego ręka
przekonujesz myśli
zrodzone z niczego
i pamięcią wracasz
do tamtych chwil

nie usiądę
w Twojej głowie
jak na bujanym fotelu
i nie zmuszę
do kołysania
na fali uniesień
gdzie tylko Ty i ja
za ręce
za słowa
za uśmiech
szczęście

a ostrzem noża
nie wydłubię
wspomnień
smutku w oczach
martwego serca

nie jestem katem
a marzę
żeby Cię związać
torturować
wyczyścić dysk
i usłyszeć instalację
carte blanche

08.09.2011




środa, 10 grudnia 2014

Amerykański sen...

Chciałam iść Doliną Śmierci
bez butów
sama
z butelką whiskey
zapasem skrętów
czernią okularów
zakrywających
czerwone oczy
co zechciałeś
w nie spojrzeć
raz
potem drugi
aż całowałeś
spękane mrozem wargi

pozwoliłam Ci
przenieść się
nad kałużą
rozlanego mleka
z cysterny
wielkich jak Kanion
problemów
i zapragnęłam znów
zdobyć Dziki Zachód
wystrzelić
radością niespodziewaną
jak
iglica Chimney Rock
na pofałdowanej prerii...

a już spadałam
w fale River East
gdy uśmiech zawisł
jak most
co połączył
Brooklyn i Manhattan...

ruszając
z wiatrem we włosach
naszą własną
Route Sixty Six
pozwalając
płynąć uczuciom
bez hamulców
z impetem Niagary
czystą wodą i siłą marzeń
z Erie do Ontario...
krzyczeć ze szczęścia
przekraczając granice
wyrwać kartki
z azteckiej historii
a leżąc na brzuchu
kolcami kaktusa
wbitymi w palce
wymieszamy
naszą krwią
akt własności
Piramidy Słońca w Toetihuacan
...
nie zawrócę do doliny
sen się spełnia!! 

11/08/2011

Śniadanie na trawie!

  
 Będąc małym indiańskim chłopcem… Albo inaczej. Trochę bliżej prawdy. Będąc na wyzysku w pewnej prywatnej firmie jeździłam ochoczo po kraju autem włoskiej marki. Przynajmniej był czarny. Rozległy teren, jaki miałam do spenetrowania, przyzwyczaił mnie do wożenia mapy i odpalania nawigacji Google maps. Nie lubię tych innych, gadających i wciąż wskazujących drogę, przywieszonych na przedniej szybie auta. Wolę pogłówkować, zapamiętać tudzież zabłądzić i odkryć czasem coś nowego. Zupełnie przypadkiem.

Tym razem nie zabłądziłam, bo droga do Końskich prosta jak po sznurku. Zgłodniałam lekko i zapragnęłam w ten wczesno wiosenny poranek skonsumować kanapki, które przygotował mi pieczołowicie ówczesny facet pomieszkujący u mnie czasem dłużej niż na weekend.

Drzewa jeszcze nie ubrane w bujne listowia odsłoniły mi widok z lewej na stojący w dali zamek. Modliszewice.



Zawróciłam. Zaparkowałam za otwartą bramą i wyjęłam prowiant. Zmieniłam buty ze szpilek na wygodne, tanie obuwie w stylu kowbojskim. Miękka ziemia wymagała tej zmiany. Byłam jeszcze przed spotkaniem u klienta.

Niebieski dach połyskiwał w słońcu. Powietrze było rześkie. Cudownie!
Przed oczami miałam przepiękny dwór obronny. Malowniczo położony na sztucznej wyspie. Otoczony wodą, której tafla odbijała promienie słoneczne i rudość cegły szesnastowiecznej budowli.


Najpierw zbadałam czy nikogo nie ma w białym domku – jak okazało się później, biały domek był kuźnią wybudowaną w osiemnastym wieku. I kiedy już upewniłam się, że jestem sama po tej stronie fosy, usiadłam wygodnie na jej brzegu zachwycając się widokiem, pałaszując kanapki i popijając mineralną. Internet w smart fonie pozwolił dowiedzieć się co nieco na temat historii wsi Modliszewice oraz budowniczym, Andrzeju Modliszewskim, który od najmłodszych lat przebywał na dworze cesarza Maksymiliana II, a następnie Anny Jagiellonki.  Dzięki jego obyciu w świecie i znającemu najnowsze trendy mody i kultury, projekt dworu w Modliszewicach przypisuje się słynnemu architektowi Santi Gucciemu, choć nie ma na to stuprocentowych dowodów.




Bocian, który zaskoczył mnie brakiem choćby krztyny tchórzostwa, podleciał na łowy przy brzegu fosy. Bezkarnie pozwalał robić sobie zdjęcia. Mój pierwszy bocian tego roku. 







Chyba czas zwiedzić budowlę wewnątrz.
Nic ciekawego. Pełno śmieci, wody. Ale na zewnątrz budowla powala. 
Okazało się, że oprócz ptaka z czerwonym dziobem, zajrzał tu również przemiły jegomość. Na oko około osiemdziesiątki. Wyjaśnił, że podczas okupacji dwór  został mocno zniszczony. Był wówczas siedzibą okropnego  Niemca o nazwisku Fitting.  Już nazwisko skłania do myślenia, że musiał być wyjątkowo okrutny. Zmuszał on Polaków do ciężkiej pracy i przy okazji grabił całą okolicę. Historia mówi, że w obawie przed zamachem kazał postawić przy dworze wieżę strzelniczą. Jednak mimo tego zabezpieczenia  został zabity na rozkaz Armii Krajowej. „Dobrze mu tak, chamowi” – dodał mój rozmówca.
W latach osiemdziesiątych trwały prace renowacyjne. Odbudowano część budowli. Jednak po roku dziewięćdziesiątym prace przerwano z powodu braków finansowych i jest kolejnym miejscem na mapie, które niszczeje…




Warto wybrać się tam jadąc gdzieś w okolice Końskich. Choćby na godzinę pospacerować, obejrzeć… Poczuć klimat ceglanych murów. Pogadać z bocianem. A może przechodniem, który opowie nieco więcej. Można też wpaść do fosy, ześlizgując się po wiosennej trawie tanim kowbojskim butem i zamiast w usta, nabrać wody w buty :)


piątek, 5 grudnia 2014

"Pożreć..."


zatapiając ostre zęby
w malinowym sorbecie
spoglądając z przymrużeniem oka
i wzrokiem wzbudzając pożądanie
stajemy na granicy
patosu i trywialności
gdzieś między przypływem
a odpływem myśli
o gorących nocach
pełnych czułości
a zimnych porankach
z klepaniem po tyłkach
i wstrzymywaniem moczu
żeby wzmocnić doznania
my
tak wielcy
ponad zwierzynę
na którą polujemy
dla sportu
dla pożarcia
oburzamy się na słowa
gesty
i na tego lwa
co był głodny
a przecież zjadając tresera
myślał jak Ty

11/07/2011


czwartek, 4 grudnia 2014

„Pytacze” z portali randkowych…

„Co robisz w wolnym czasie?” Pyta mnie facet z portalu randkowego na czacie.

O! Zgrozo! Jaki wolny czas? Chłopie, widziałeś kiedyś kobietę, matkę, prowadzącą działalność gospodarczą, ogarniającą dom do tego, która ma jakiś wolny czas? Chyba jak śpi. I to krótko.

Piszę mu grzecznie, że lubię kajaki, chodzenie po górach, jeżdżę na rowerze, czasem polecę na basen, kiedy akurat mój syn ma trening. Coś tam jeszcze chciałam dodać, ale on do mnie: ale ja pytam o to co robisz w tygodniu między domem a pracą… Myślałam, że szlag mnie trafi. No jak co robię?! Jadę autem do sklepu, kupuję chleb albo bułki, jakieś smarowidło w postaci pasztetu, ser żółty, kilka pomidorów i znowu w auto. Mknę do domu, bo syn dzwoni, że potrzebuje glinę na plastykę, albo kluczy zapomniał, a w wyjątkowych przypadkach tłumaczy, że nie wiedział o pracy domowej z polskiego i dostał pałę. 
Wpadam do domu. Od progu krzyczę na czternastoletniego prawie, ignoranta. Rzucam zakupy, nie ściągam butów, sypię karmę dla najmilszej istoty w moim domu, czyli czarnego kota. Oddycham szybko. Mogę ściągnąć kurtkę. Cały czas krzyczę. W międzyczasie pytam czy nie głodny. Syn, nie kot. Kot już chrupie. Jest dziewiętnasta. Albo nawet po. Wrzucam na patelnię jakieś mięsiwo co się szybko smaży. Czyli kurczak albo ryba. A czasem wystarczy jajko sadzone. Częściej fasolka ze słoika albo zupa z kartonu.  Ziemniaków nie obieram, bo za długo. Pewnie nawet nie mam. Ściągam buty. Tylko w co drugi weekend mogę poszaleć w kuchni. Lubię gotować. Tylko kiedy?  W pozostałe weekendy studiuję. Nie wiem po co, ale tak mi się zachciało. No już. Chwila oddechu. Nie krzyczę i nie gadam, bo jem. Mmm pycha ta chrupiąca kajzerka maczana w sosie. Pomagam w lekcjach, odbieram telefony od znajomych, ale częściej od klientów. Jest po dziewiątej wieczorem. O kurczę, właściwie zbliża się dwudziesta druga! Znowu krzyczę, że niech myje zęby, idzie pod prysznic i pakuje książki na jutro. Uff, siadam. Wyciszam się. Piję herbatę. Zaczynam pisać. Poezja, proza. Nie mam weny. Biorę książkę. Czytam. Zaglądam na portal randkowy. Zgroza. Wena przyszła. Ktoś pisze na fejsie. Odpisuję w międzyczasie. Matko, już po dwudziestej trzeciej! Jeszcze chwila, muszę skończyć myśl.

„To po co tu jesteś, skoro nie masz czasu na randki?” Pytanie potencjalnego zainteresowanego spotykaniem się ze mną. No! Zwariować można! Mówię, że znajdę czas. Pytam kiedy chce się spotkać. „No nie wiem, może najpierw popiszemy, poznamy się lepiej.” Ogarnia mnie wściekłość. Piszę krótkie „pa” i dopisuję, że jak ustali termin spotkania, to niech się odezwie. Nie mam czasu na pierdoły.

Piszę esemesa do J., że się stęskniłam i mam ochotę się przytulić. Po kwadransie dostaję odpowiedź: Ja też. Będę wracał we wtorek z Poznania do Wawy. Zostanę u Ciebie na noc. Mam ochotę Cię zerżnąć.
Uśmiecham się do siebie. 
Odpisuję: OK. Nie mogę się doczekać.

I to jest facet, a nie pipa. Po cholerę mi te randkowe portale? ;) 


środa, 3 grudnia 2014

UPS...

"Ups!"

pokruszyły się 
mury
i kopie
i serca
ciastka z cukrem
w drobny mak
jak miśnieńska porcelana
z drżących dłoni
po nieprzespanej nocy
opuchlizną miękkie powieki
postarzały
wczorajszy uśmiech ust
i tylko stopy
szły do przodu
choć łydki wątłe
w biegnącą jeszcze krew
powoli
lecz bez namysłu
uczuciem złym
choć pięknym
podobno
drażniąc się
z głową obolałą
szły
do kubła zimnej wody
do kubła śmieci
wołając niemym krzykiem
do zbezczeszczonej miłości
o recykling
...

26/10/2014