„Co robisz w wolnym
czasie?” Pyta mnie facet z portalu randkowego na czacie.
O! Zgrozo! Jaki wolny
czas? Chłopie, widziałeś kiedyś kobietę, matkę, prowadzącą działalność
gospodarczą, ogarniającą dom do tego, która ma jakiś wolny czas? Chyba jak śpi.
I to krótko.
Piszę mu grzecznie, że
lubię kajaki, chodzenie po górach, jeżdżę na rowerze, czasem polecę na basen, kiedy
akurat mój syn ma trening. Coś tam jeszcze chciałam dodać, ale on do mnie: ale
ja pytam o to co robisz w tygodniu między domem a pracą… Myślałam, że szlag
mnie trafi. No jak co robię?! Jadę autem do sklepu, kupuję chleb albo bułki,
jakieś smarowidło w postaci pasztetu, ser żółty, kilka pomidorów i znowu w
auto. Mknę do domu, bo syn dzwoni, że potrzebuje glinę na plastykę, albo kluczy
zapomniał, a w wyjątkowych przypadkach tłumaczy, że nie wiedział o pracy
domowej z polskiego i dostał pałę.
Wpadam do domu. Od progu krzyczę na
czternastoletniego prawie, ignoranta. Rzucam zakupy, nie ściągam butów, sypię
karmę dla najmilszej istoty w moim domu, czyli czarnego kota. Oddycham szybko.
Mogę ściągnąć kurtkę. Cały czas krzyczę. W międzyczasie pytam czy nie głodny.
Syn, nie kot. Kot już chrupie. Jest dziewiętnasta. Albo nawet po. Wrzucam na
patelnię jakieś mięsiwo co się szybko smaży. Czyli kurczak albo ryba. A czasem
wystarczy jajko sadzone. Częściej fasolka ze słoika albo zupa z kartonu. Ziemniaków nie obieram, bo za długo. Pewnie
nawet nie mam. Ściągam buty. Tylko w co drugi weekend mogę poszaleć w kuchni.
Lubię gotować. Tylko kiedy? W pozostałe
weekendy studiuję. Nie wiem po co, ale tak mi się zachciało. No już. Chwila
oddechu. Nie krzyczę i nie gadam, bo jem. Mmm pycha ta chrupiąca kajzerka
maczana w sosie. Pomagam w lekcjach, odbieram telefony od znajomych, ale
częściej od klientów. Jest po dziewiątej wieczorem. O kurczę, właściwie zbliża
się dwudziesta druga! Znowu krzyczę, że niech myje zęby, idzie pod prysznic i
pakuje książki na jutro. Uff, siadam. Wyciszam się. Piję herbatę. Zaczynam
pisać. Poezja, proza. Nie mam weny. Biorę książkę. Czytam. Zaglądam na portal randkowy.
Zgroza. Wena przyszła. Ktoś pisze na fejsie. Odpisuję w międzyczasie. Matko,
już po dwudziestej trzeciej! Jeszcze chwila, muszę skończyć myśl.
„To po co tu jesteś,
skoro nie masz czasu na randki?” Pytanie potencjalnego zainteresowanego
spotykaniem się ze mną. No! Zwariować można! Mówię, że znajdę czas. Pytam kiedy
chce się spotkać. „No nie wiem, może najpierw popiszemy, poznamy się lepiej.”
Ogarnia mnie wściekłość. Piszę krótkie „pa” i dopisuję, że jak ustali termin spotkania,
to niech się odezwie. Nie mam czasu na pierdoły.
Piszę esemesa do J.,
że się stęskniłam i mam ochotę się przytulić. Po kwadransie dostaję odpowiedź:
Ja też. Będę wracał we wtorek z Poznania do Wawy. Zostanę u Ciebie na noc. Mam
ochotę Cię zerżnąć.
Uśmiecham się do
siebie.
Odpisuję: OK. Nie mogę się doczekać.
I to jest facet, a nie
pipa. Po cholerę mi te randkowe portale? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz